Przejdź do treści

Tęsknię

Im mocniej tęsknię, tym bardziej chcę kochać.
Im On wydaje mi się dalszy, odleglejszy tym szybciej ja chcę biec, by Go dogonić.
Im więcej pragnień tym większa radość, gdy zostaną zaspokojone.

Cierpimy na wieczny niedoczas. Ciągle wydaje nam się, że minuty płyną za szybko, że za dużo rzeczy umyka nam jak przez palce, że tyle niedopracowanych i niedopieszczonych detali przemija i nie wraca. Zamknięci w szponach marności, vanitatum. Bezsilni wobec tego, że te chwile ulgi, spokoju i ciszy są tak rzadkie. Przymuszeni, by poddać się temu, że tak jest.

Umyka mi często to, że dzięki temu, że wytchnienie nie jest czymś powszechnym, łatwym do zasięgnięcia i tak wiele razy szybko przerywanym, jest ono tak cenne i tak skuteczne. Im bardziej brakuje nam odpoczynku, tym te 5 min na złapanie oddechu wydaje się bardziej życiodajne. Im częściej dajemy się zabiegać, zaangażowani we wszystko, co możliwe, to ta chwila wyciszenia i samotności na modlitwie wydaje się tym piękniejszym azylem i ostoją. Im mocniej w nas wieją, im ciężej dotrzeć do schronu, im więcej przeszkód musimy pokonać, tym silniejszy i pewniejszy nam się wydaje przybytek Jego świątyni.

Tak trochę objawia się Jego moc. Im większe pragnienie On zaspokoi tym bardziej utwierdzamy się w Jego opiece, trosce i silnej ręce, którą chce nas wspierać.

To wszystko uczy mnie niesamowitej cierpliwości. Że nie wszystko stanie się od razu. Że są rzeczy, na które warto poczekać. Że nie wszystko dane natychmiast, już dało by taką radość, miłość i pokój, jaką mogą objawić. Nie wszystkie rzeczy, które teraz wydają mi się niezbędne, uzbroją mnie w niezwodny, a zarazem fundamentalny rynsztunek do walki z codziennością. Nie wszystko, co teraz wydaje mi się druzgodzące musi rzucić mnie na kolana. Nie każdy jeden zawód i coś utraconego oznacza drogę ku śmierci i zagubienia. Nie każda kręta droga kończy się spadkiem w urwisko.

Kolejna lekcja: zaufanie.

Tyle razy można sobie powtarzać, że Bóg nie chce skrzywdzić, że te miejsce nie okaże się studnią bez dna wypełnioną ciemnością, że pragnienia, które są i się pojawiają nie będą niszczyć jak kiedyś, że nie dopadnie nas brak miłości. Ale dalej mamy opory, dalej coś nas hamuje. Ten strach odrywający nas od życia takiego, które można przyrównać do miasta jaśniejącego na górze. Tego, które raz było zburzone, którego mury raz runęły, które było „spustoszone”, „opuszczone”. Które doświadczyło braku Boga, Jego miłości i nieszukania przebaczenia. Które zostało postawione w sytuacji, gdy byliśmy duchową ruiną.

Bóg tylko raz pozwolił na górowanie śmierci. Raz jeden w swoim życiu mogłeś tak mocno upaść, że myślałeś, że nie wstaniesz. Kiedy stwierdziłeś, że to koniec. Ale tylko wszystko wydarzyło się jedynie po to, by zmartwychwstać. Już nie będziesz nigdy „opuszczonym”, ani osamotnionym. Wartownicy stoją na twoich odbudowanych murach. Sam Bóg kontroluje tego, kto się zbliża i zawczasu ostrzega.

Dlatego można zaufać.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *