Last updated on 12 listopada 2020
Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska.. Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: „Gorliwość o dom Twój pożera Mnie”
J 2, 16b – 17
Dzisiejszej Ewangelii nie można rozważać rozdzielając te dwa wersety. Kondycja kościoła, w Polsce i w Europie, jest tragiczna. Ostatnie wydarzenia, tak mocno nagłaśniane w mediach, już całkowicie zmieszały z błotem wizerunek instytucji kościoła, ale także mocno zszargały obraz duchownych i nas, wiernych.
Jest w nas z pewnością rozbudzone ogromne pragnienie, by całkowicie oczyścić z jakiegokolwiek ziemskiego, grzesznego postępowania miejsca uświęcone. Możemy chcieć wywalić za drzwi kościołów ludzi, którzy deklarują się jako chrześcijanie, a tak naprawdę tylko wbijają kolejne szpile w ziemskie, już chyba dość mocno spaczone, postrzeganie Boga. Mamy dosyć naszej słabej, uległej, skłonnej do poddawania się materialnym uciechom natury i tendencji by robić sobie, z przeróżnych rzeczy, bożków. Łakniemy by pewien ogień zapłonął i wypalił całe to zło, pychę, pragnienie władzy, bogactwa, pożądanie ciała, niszczące fizyczne zbliżenia, fałsz, kłamstwo, ułudę, zepsucie, śmierć. Pochałania nas „ta” żarliwość. Teraz pozostało pytanie: tylko czego my, tak na prawdę, tak mocno pragniemy?
Jak bardzo chcemy niszczyć grzechy w innych? Na ile koncentrujemy się na tym, co pewni ludzie robią źle? Jak często wytykamy wszystkim dookoła ich błędy, obgadujemy, szargamy wizerunek, skupiamy się na wadach i kręcimy się w świecie moralnego zła krzycząc: „mam dość! Wypal to!”. Chcemy odcinać się od bycia przypisanym do społeczeństwa ludzi grzesznych, niedoskonałych, tych potrzebujących wybaczenia. Marzymy o oczyszczeniu świątyń z niesprawiedliwych, żeby nam, kiedy wchodzimy przez drzwi kościoła, nie przyszywano łatek „głupich katolów”. Nie godzimy się na te podszyte negatywnymi emocjami, jadem i nienawiścią słowa ładowane w Kościół. Na ile chodzi tu tylko o nas i to, jak wypadniemy w oczach innych? Ile z nas wystąpi w przyszłości z Kościoła, bo uzna, że to za duże brzemię przynależenie do wspólnoty ludzi wierzących w Jezusa zmartwychwstałego?
Przyglądam się ludziom, licznym komentarzom pisanym wszędzie, przez każdego i na każdy temat. Większość z nich to przykre, niszczące innych, zabijające empatię i szacunek wypowiedzi, które w człowieku mogą tylko powiększać tę otchłań braku miłości. Nie potrafię zrozumieć jak można tak bardzo karmić się nienawiścią, żalem, wypominaniem i uprzedzeniami. Dlaczego ludzie to sobie robią? Czemu wolą skopać człowieka i wbić go w ziemię, obrzucić wszystkim co najgorsze, upodlić i dążyć do tego, by ktoś upadł te kilka stopni niżej niż leżą oni sami? Biegamy, krzyczymy, wołamy, że chcemy, żeby wypalić to plugastwo, które zalęgło się w sercach ludzi. Tylko co jest w nas samych?
Gorące pragnienie miłości czy jedna wielka rozpacz, którą sami pogłębiamy, bo robimy sobie krzywdę tym, jak traktujemy innych.
Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo. [..] On zaś mówił o świątyni swego ciała.
J 2, 19b : 21
Wyrzuciłeś już ze swojego serca wszystkich handlarzy, wszystko to, co robi z świątyni Twojego ducha targowisko? Odnalazłeś w sobie żar nie pragnienia zachowania dobrego zdania o tobie przez innych, nie chęci doświadczania dobra płynącego od ludzi dookoła, nie przez to, że w świecie brakuje miłości, a przez to, że tak bardzo potrzebujesz uświęcić siebie, swoje serca, by mógł w nim zamieszkać Bóg.
Chcemy oczyścić kościół. Powiem tyle – nie zrobimy tego nigdy. Jest on zbudowany z grzeszników, którzy wszyscy są tak samo słabi. Łatwo nam oceniać ludzi, którzy żyją daleko od Boga i ulegają złu. Tylko może warto się najpierw zastanowić, jak każdy z nas zachowywałby się bez Jego miłości? Dalej bylibyśmy pewni swojego „nieskazitelnego zachowania” bez Jego przykazań, tak silni bez Jego umocnienia, tak pewni siebie i swojej wartości bez darów ofiarowanych nam przez Niego w sakramentach? Potrafilibyśmy kochać siebie i innych bez Jego ofiary, przebaczenia i nieustannie dawanych szans na to, że następnego dnia nauczymy się miłować innych ludzi choć odrobinę bardziej na wzór Jezusa przybitego do krzyża? Czy mielibyśmy jakąkolwiek nadzieję, że po śmierci jest zmartwychwstanie?
Czy my w ogóle łakniemy w swoim sercu Jego miłości? Czt jesteśmy w stanie zrobić kompletną rewolucję, wyrzucić wszystkich tych, którzy handlują z nami o nasze życie odciągając uwagę od Kogoś, kto powinien panować niepodzielnie w miejscu dla Niego przeznaczonym? Czy jesteśmy gotowi zburzyć to wszystko, zrównać to z ziemią i w trzy dni postawić nowego siebie, zacząć patrzeć w końcu otwartymi na świat oczami, pozwolić zaleczyć te tak długo krwawiące rany, na które w tym świecie nie ma lekarstwa? Pozwolimy mu pomnożyć te okruchy miłości, które w nas zostały, by móc w końcu nasilić się do syta?
Niech pożera nas i płonie w nas ten potężny ogień. Ale niech pragnie on Jego obecności i Jego miłości.