Przejdź do treści

Jaki ogień podsycamy?

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął. Chrzest mam przyjąć, i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie podzielonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej”

Łk 12, 49-53

Dzisiaj w Polsce płonie ogień. Ogień sprzeciwu wobec decyzji władz. Podkreślane są żądania, by przywrócić kobietom „fundamentalne prawa”. Dodatkowo w tle przebija się wirus, który zbiera coraz krwawsze i obfitsze żniwo. Sytuacja powoli wymyka się spod kontroli i to nie tylko rąk władz. Powoli tracimy panowanie nad naszym sumieniem, zaciera nam się moralna granica co możemy, co nam wolno i przestajemy skupiać się jakich słów używamy. Tracimy z oczy to, za czym tak na prawdę się opowiadamy.

To co teraz najmocniej rzuca mi się w oczy, w mediach, serwisach społecznościowych, to hasło: aborcja. Samo to słowo wywołuje we mnie ciarki. Jest to decyzja o przerwaniu czyjegoś życia. Ludzie uciekający się do tej rzeczy kierują się różnymi powodami, motywacjami. Nigdy nie wiemy jaka historia stoi za człowiekiem, co sprowadziło go do takiego gwałtownego zakrętu życiowego, czemu stoi przed tak trudnym wyborem? Nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak bardzo musimy się bać, być zagubionymi, zranionymi, skrzywdzonymi, zrozpaczonymi osobami, by rozważać taki krok. Strach, lęk, ogromny ból i cierpienie. Nasza perspektywa, postrzeganie jest tak bardzo zaburzone, zabarwione silnymi emocjami. Podejrzewam, że musi towarzyszyć temu również samotność, brak dostatecznego wsparcia. Bo nie ma nikogo, kto stojąc w obliczu takiej decyzji może być z Tobą każdą cząstką siebie, w każdej sekundzie, zgadzając się w stu procentach. Że nie znajdzie się osoba, która potępi, nie zakwestionuje, nie podważy Twoich motywacji. Wszystko to potęguje rozpacz i podkręca w nas pragnienie czegoś, o czym zapominamy – że tak na prawdę szukamy lekarstwa, pocieszenia, rozwiązania, wyklarowania sytuacji przyszłości, zmniejszenia cierpienia, sposobu na to, by poradzić sobie z sytuacją.

Dlaczego słowo aborcja tak boli? Czemu chce mi się płakać jak słucham wypowiedzi ludzi o tym, że to jest wbrew naszym prawom? Bo ja nie umiem się postawić w sytuacji, że mam zadecydować, by skrócić czyjeś życie. Nie mam tyle siły by postawić się jako „pan” nad życiem mojego dziecka i powiedzieć: nie chcę by cierpiało chwilach gdy już opuści moje ciało, więc wolę ulżyć mu i przez to pozbawię go światła istnienia, które zapaliło się w nim podczas zapłodnienia. Nie umiem wyobrazić sobie cierpienia, kiedy człowiek ma w pespektywie swoje maleństwo z deformacjami, wadami, ale jednocześnie jest dla mnie niepojęte by do tego bólu i cierpienia dołożyć sobie kolejne, którym jest brzemię przeprowadzenia na nim aborcji. Skaza na sumieniu nie do zmazania – mierzenie się do końca dni z myślą, że przeze mnie wyszło ono wcześniej na świat niż powinno, bez światła i nadziei na cokolwiek.

Cierpienie jest nieodłącznie wpisane w nasze życie. Często mamy wrażenie, że nie ma nic, poza krótkimi przebłyskami działania znieczulenia w tym bólu. Nie potrafiła sobie wybaczyć, że zadecydowałam o czymś życiu, a konkretnie nieprzypadkowej dla mnie osoby. Że przyłożyłam rękę do zmieniania toku tego, co było komuś pisane. Że to ja przedwcześnie zdmuchnęłam ten płomyk.

Wierzę, że jest lekarstwo na to, że człowiek jest świadkiem cierpienia dziecka. Wierzę, że jest Jedna osoba, która może uleczyć wszystkie rany zadawane nam przez nieuzasadniony, niezgłębiony ból kogoś, na kim nam zależy i pozwolić nam przetrwać ten okropnie ciężki okres.  Wierzę, że na taki kaliber broni jaka jest wytoczona przeciwko nam nie ma innego ratunku, niż ucieczka do Ojca, który sam zadecydował o cierpieniu swojego Dziecka jako ofiara za nas. Mogę się kłócić o to, że cierpienie jest wpisane w nasze życie, buntować się, krzyczeć. Ale jednocześnie patrząc na Krzyż jestem świadkiem, że w tym bólu jest też Jego miłość. Każdy ma w stu procentach prawo przeżywać wszystko, nie udawać, że sobie radzi, być złamanym, doświadczać śmierci. Ale właśnie wierzę w to, że wtedy tylko w Nim znajdą się siły by czynić małe kroki do przodu. Że nie muszę kończyć w ciemności, mroku, ale by pamiętać, że w perspektywie jest miejsce, gdzie nikt nigdy nie doświadczy bólu,  braku miłości, niedostatku, strachu, upadku. Żyję nadzieją, wiarą, miłością Boga. Nie pojmuję wielu rzeczy, ale bez tego już dawno umarłabym duchowo bezpowrotnie. Po prostu wierzę.

Taka decyzja w moich oczach to odcięcie się bezpowrotnie od Niego. Mimo, że On wybaczy nam taką decyzję, to ja sobie nigdy bym nie wybaczyła. A pełni przebaczenia, przez to szczere dotknięcie Jego miłości to nie tylko zgoda na pojednanie z Nim w konfesjonale, ale także zgoda na pojednanie się ze sobą. Nie chcę myśleć nawet jak ogromne piętno mógłby zostawić na moim sercu taki krok? Przestrzegam przykazania, bo są one dla mnie wolnością od braku przebaczenia. Bo tylko dzięki nim mogę poznawać pełnię Jego miłości. Nigdy nie są dla mnie ograniczeniem mojej wolności.

Forsowanie i narzucanie praw, jak słusznie mi zwrócono uwagę, powoduje bunt i niezgodę. Płonie ogień, ale nienawiści, bólu, niezrozumienia. Warto zastanowić się nad tym, jak rozpalać ogień Jezusa? Co my podsycamy? Czym się kierujemy?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *