Last updated on 29 lipca 2020
Są takie osoby w naszym życiu, którym chcemy wiele dać, ofiarować, czasem wręcz przychylić nieba. Zadbać o to, żeby dobrze się czuły w naszym towarzystwie, zostały miło zaskoczone, wyszły od nas z uśmiechem na ustach i słowami – „tak się cieszę, że jesteś/ że się z Tobą spotkałem”. Ten błysk w oku, kiedy niespodzianka okazuje się trafiona w punkt, łzy radości kiedy stanie się coś o czym osoba marzyła, czego pragnęła, o czym wspominała. Tak sobie mozemy wyobrazić dawanie siebie, w najlepszym możliwym wydaniu.
Jednak by dojść do momentu kiedy jest się w stanie idealnie trafić w czyjś gust musimy tę osobę dobrze poznać. Należy jej się uwaga, wysłuchanie, cierpliwość, czas. Pokazanie, że nam zależy, żeby mówiła o sobie, dzieliła się swoimi myślami, przeżyciami, życzeniami. Pokazywała siebie, to gdzie potrafi być słaba, by móc rozpoznawać te momenty samemu w późniejszym czasie i też kiedy aż kipi z emocji i jedyne czego potrzebuje to zachęty, żeby podzieliła się tym co się stało. Umiejętność zauważania subtelnych zmian w zachowaniu, odczytywaniu emocji, przewidywaniu ruchów składa się na cały proces poznawania kogoś.
Jednak często na samym początku chcąc być tym idealnym staramy się od razu być perfekcyjnym, bez skazy i z marszu uprzedzać żądania, wymyślać podarunki, wymarzone miejsca na spotkania, upewniamy się czy wszystko w porządku, zasypujemy gradem pytań. Bardzo łatwo przedobrzyć, spowodować, że ktoś będzie się czuć niekomfortowo i nieswojo. Za bardzo ingerując w jego prywatność, myśli, przeżycia można przyczynić się do powstania dystansu płynącego z drugiej strony. Nietrafione prezenty albo zostaną powitane sztucznymi podziękowaniami, fałszywymi minami albo trafią na szczere słowa, które powiedzą, że nie do końca są odpowiednie, nie podobają się, co sprawi tylko przykrość obdarowywującemu. Miejsce nietrafione np. kawiarnia gdy ktoś nie pija kawy, zabranie na burgera, gdy ktoś jest wegetarianinem, kolacja na tarasie widokowym wysoko nad ziemią gdy ktoś cierpi na lęk wysokości.
Gdy nasze zachowania przyniosą odwrotny niż zamierzony skutek nie trudno o rozgoryczenie, poczucie niedocenienia, niezrozumienie reakcji drugiej strony, smutek, że się nie podołało. Później pojawia się zniechęcenie, czasem pretensje, że tyle się dla kogoś zrobiło, a on tego nie zauważa, nie szanuje naszego zaangażowania, że rani nas jego okrutna szczerość. Tylko tutaj trochę sami jesteśmy sobie winni – bo na początku powinniśmy usiąść na tyłku obok tej osoby i jej posłuchać, przyjrzeć się jej, spędzić z nią czas w realiach „szarej codzienności”. Nie ubarwiając jej sztucznie, nie zmieniając jej naszymy staraniami. NIe wsadzając nikogo na początku w oderwane sytuacje kiedy nie może zachowywać się swobodnie, a przez to my nie zobaczymy jaka jest.
Dodatkowo gdy za bardzo chcemy komuś dogodzić, go „obsłużyć” tak na prawdę nie jesteśmy obok niego, nie spędzamy z nim czasu, nie poświęcamy się drugiej osobie, a otoczce tej persony. Umyka nam idea, sens spotkania, bo te zmartwienia, żeby wszystko było w porządku, żeby dać uczucie komfortu mydlą nam oczy.
Jezus dobitnie mówi, że nie jest to na początku potrzebne. Bo w tej gonitwie by sprawić, żeby wszystko było perfekcyjnie łatwo stracić siebie i drugą osobę. Że lepiej najpierw dostrzec kogoś, a później to, czego potrzebuje. Tak jest też z Bogiem.
Jeśli chcemy, żeby nasza wiara była głęboka, rozumna, może przykładna – nie rzucajmy się na głęboką wodę, żeby przeczytać nagle całą Biblię, odmawiać dziennie setki modlitw, poznać wszystkie święta, metody celebracji, symbolikę wszystkiego. Nie mamy się bombardować informacjami, być perfekcyjnie obeznanym w obrządkach, praktykach, teologicznych sprawach. Nie musimy spędzać połowy dnia w kościele, a połowy dnia słuchając konferencji, udzielając się we wspólnotach, pielgrzymując z miejsca na miejsce. Łatwo się zachłysnąć tą otoczką, by dogodzić Jezusowi.
Ale może najpierw warto usiąść, uspokoić się, wyciszyć? By móc zrozumieć, że On jest cały dzień obok Nas? Że całe nasze życie gdziekolwiek nie trafimy, cokolwiek nie będziemy robić może być modlitwą. Że obrzędy mają nam pomóc, a nie definiować wiarę? Oczywiście warto zgłębić istotę sakramentów, żeby móc ze świadomością je przyjmować, warto wiedzieć na czym bazuje wiara, ale najpierw należy wylać fundament wiary, by móc na tym budować. A dzieje się to tylko przez przyjęcie Boga, pozwolenie mu na trwanie obok i towarzyszenie nam, słuchanie Jego, a nie krzątanie się i akceptowanie, że czas ulatuje na mniej istotne sprawy. Dzieki temu jesteśmy w stanie poznać prawdę o tym kim jest Bóg, jak działa, co jest mu miłe, co Go smuci, czego od nas wymaga, i jak okazywać Mu miłość.
Czasem warto po prostu klapnąć na ziemi, i móc słuchać.
W dalszej ich podróży przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”. A Pan jej odpowiedział: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”.
Łk 10, 38-42