Przejdź do treści

Oby być prostaczkiem

Last updated on 20 września 2020

W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. 

Mt 11, 25-26

Nie masz czasem dosyć, tego że czegoś nie rozumiesz, że nie umiesz wyjaśnić, znaleźć odpowiedzi na tyle pytań? Czujesz się zagubiony, masz dosyć? Chciałbyś uwolnić się od wątpliwości, myśli, zawahań?

Mierzenie się z koncepcją, że nasza wiara to autosugestia. Wmawiamy sobie, że chcemy być kochani – niech Bóg kocha każdego bezwarunkowo. Mamy dosyć bycia piętnowanym, gnębionym, naznaczanym przez ludzi dookoła– mamy Kogoś, kto może wybaczyć wszystko. Ludzie nie wierzą w Twoje zmiany, bo mogą wypominać, nie potrafią tak łatwo zapominać i całkowicie wybaczać, zawsze w ich sercu może pozostać mały niesmak co do twojej osoby, który rzutuje na postrzeganie ciebie – niech otrzymamy nadzieję na przemianę. Nie będzie przy tym wytykania błędów, patrzenia przez ich pryzmat – prawdziwa szansa na poprawę. Tłoczymy sobie do głowy te koncepty, w Biblii szukamy odbicia naszego stanu ducha, sytuacji życiowych. Naginamy to wszystko pod nas samych. Szukamy Go w życiu, wizualizujemy sobie Jego obecność, by nie stracić wiary. Należymy do społeczności, nie jesteśmy wyobcowani – nawzajem siebie umacniamy, powtarzamy utarte idee.  Tak postrzegasz wiarę?

Co jeśli te całe naprawianie siebie – to jedynie własna praca? Bycie zaakceptowanym przez Boga – to pokochanie siebie samego? Nagłe stanie się szczęśliwym człowiekiem – to po prostu pogodzenie się z życie? Pozwolenie na prowadzenie się na tej drodze przyszłości to decyzja podążania własną ścieżką? Ogarnięcie rozumem śmierci i pokonanie strachu przed umieraniem – wmówmy sobie, że jest życie pozagrobowe! Czujesz, że nie panujesz nad własnym życiem – fajnie w takim momencie udać, że powierzasz je w ręce kogoś mądrzejszego, kogoś, kto chce dla Ciebie dobrze i zrzucenie z siebie zmartwień. Dobrze oddawać komuś te całe lęki, pozbywać się ich z głowy – Bóg się nada idealnie. I takimi mrzonkami żyjecie głupcy, prostaczcy.

Oto do czego prowadzi, gdy uważamy się za zbyt mądrych, zdolnych pojąć ten świat.

Daje działa w rękę przeciwników wiary, a ja wystawiam tarczę.

Skoro tylko wmawiamy sobie, że Bóg nas kocha – to dlaczego tak wszyscy gonimy za miłością drugiej osoby, dlaczego tak bardzo nas zabija samotność, brak zaakceptowania? Czemu gdy ktoś odejdzie nie umiemy się pozbierać? Skąd ta tęsknota w naszym sercu? Dlaczego miłość, znalezienie drugiej połowy, chęć przebywania wśród ludzi, towarzystwo tak często wydaje nam się dopełnieniem siebie? Z jakiego powodu taka jest nasza natura? W Biblii Boga utożsamiamy z miłością. Skoro gonimy za miłosierdziem – chrześcijanie nagle rozumieją, że całe życie szukają Boga. To widać po ludziach, jak zapychamy pustkę w sercu relacjami, za szybko oddajemy siebie, swoje ciało – byle być jak najbliżej drugiej osoby, zatracamy się w cielesności, którą utożsamiliśmy z miłością. I potem nie potrafimy zrozumieć bycia pokochanym przez Boga. Bo nie umiemy oddzielić fizyczności od miłości okazanej przez akceptację, wsparcie, cierpliwość, wybaczenie, wysłuchanie. Sam aspekt duchowy jest obcy, odrealniony. I dlatego też pochodzi od Boga.

Chęć bycia nieocenionym za słabości, szukanie wybaczenia u Boga – to ma być znalezienie jej w sobie samym? To czemu tyle ludzi ciągle żyje w poczuciu winy, nie umie iść do przodu, zamiast chęci naprawy pogrąża się? Czemu przez wybaczenie Boga mamy siłę zadośćuczynić, wyjść temu naprzeciw, jesteśmy tak zmotywowani, żeby to wszystko poskładać na nowo? Dlaczego w samotności, bez wiary – żyjemy w wyrzutach sumienia, budząc się każdego dnia, który od początku jest naznaczony naszą przeszłością, nie potrafimy niczego zmienić, pogrążamy się i dołujemy? Dlaczego uciekamy, nie umiemy sobie spojrzeć w oczy, nie dajemy sobie szansy, nie wierzymy, że da się coś przebudować i naprawić? Tracimy przez to relacje, bo sami się niszczymy. A dlaczego jako wierzący ludzie mamy siłę iść z przeszłością do przodu? Skąd mamy siłę nieść nasz krzyż? Kto nas podnosi jak upadamy? Co powoduje, że się możemy zmienić, nawrócić?

Dlaczego w Biblii każdy może odnaleźć swoje życie? Jak to możliwe, że jest to tak uniwersalne? W jaki sposób na kartach czterech Ewangelii jest zawarte tyle prawdy o człowieku, o naszej psychice, tym jak się zachowujemy i skąd biorą się te zachowania? Czemu to jest takie logiczne, kiedy zechce się zagłębić w ukryty sens słów Jezusa? Dlaczego zarówno teraz ludzie żyją tymi słowami jak i dwa tysiące lat temu? Karmimy się nim, umacniamy, chłoniemy. Zostają one wyryte na naszym sercu, codziennie na nowo możemy odkrywać zupełnie inne aspekty tego wszystkiego. Tak – zawarta jest tam wiara, nadzieja, miłość. A z tych trzech rzeczy – miłość jest kluczem. I możecie mi mówić, że dokładnie robię to co wyżej wyłożyłam jako osoba wmawiająca sobie wiarę.

Ale doświadczyłam tego kiedy robiłam to wszystko na własną rękę i jak nie umiałam z tym walczyć. Żyłam w zawieszeniu, byłam podzielona między tym, że po części Bóg jest, a po części że żyję swoją filozofią. Z pozoru wierząca, postępująca według zasad, przykazań, a z drugiej chciałam, żeby moje życie należało do mnie. Kiedy już nie miałam całkowicie siły i pozwoliłam sobie na powierzenie tego wszystkiego co mnie przytłaczało, bez chęci zrozumienia, bez podziału między tym co ziemskie, a tym co należy do Boga, bez dualizmu i od tego czasu mogę mówić o nawróceniu. Wtedy wkroczył Bóg i zmiótł wszystko w jednym momencie, a Siebie postawił w centrum. I zaczęło się życie na nowo, mimo, że całe życie byłam osobą wierzącą. Poczułam na własnej skórze różnicę między budowaniem domu na piasku, a na skale. Poznaję codziennie co znaczy rozmnożenie chleba, mając tak niewiele jak 2 ryby i 5 chlebów na wykarmienie kilka tysięcy ludzi – kiedy wydaje mi się, że mam tak niewiele wobec tego świata, a ile może zostać z tego okruchów miłości i dobroci dla ludzi dookoła mnie. Co znaczy wyleczyć człowieka z trądu – bólu psychicznego, samotności, stanów lękowych. Jak znaleźć własną drogę w życiu przez podążaniem drogą Jezusa. Poznałam prawdziwie czym jest miłość, a nie cielesność. Jak wstawać z uśmiechem na twarzy, nadzieją na coś fantastycznego, a nie strachem i łzami w oczach, żeby nie przytrafiło się to co wcześniej. Pozwoliłam sobie na wybaczenie i wybaczanie. Zaczęłam patrzeć z miłością, a nie bólem. Sama tego nie umiałam zrobić. Widziałam i widzę wiele prób jak wszyscy dookoła próbują polegać na sobie, jak osoby wierzące tak naprawdę jeszcze nie odkryły prawdziwie Boga. Jak łatwo się zagubić w tym wszystkich kiedy próbujemy działać i stać o własnych siłach, z jakim impetem upadamy i jak ciężko jest potem wstać.

Codziennie dostrzegam jak On działa. Jeśli to ma się dziać tylko w mojej głowie – to chyba wszyscy chrześcijanie dostali jedną, taką samą co jest mało prawdopodobne. Bo nasze idee, w które wierzymy i które szerzymy to nie wykute schematy, mimo, że u wszystkich są one prawie takie same. Poznania, spotkania Boga nie da się tak jawnie ubrać w słowa. Można tylko dostrzec, że ktoś w podobny sposób go doświadczył. Stąd nasza wspólnota, nasza jedność. Mimo, że z zewnątrz jesteśmy całkowicie inni – prawdziwe doświadczenie Boga jest tak samo szczere i przepełnione tą samą miłością.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *