Przejdź do treści

Samoakceptacja

Last updated on 7 września 2020

Wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany. Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: „Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?” Jezus mu odpowiedział: „Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział”. Rzekł do Niego Piotr: „Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał”. Odpowiedział mu Jezus: «Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną». Rzekł do Niego Szymon Piotr: „Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę!”. Powiedział do niego Jezus: „Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy

J 13, 3-10

Długo zajęło mi przyjęcie od Pana Jezusa gestu obmycia nóg. Pozwolenia mu na to.

Ciągle się oczyszczamy. Chodzimy do Spowiedzi, staramy się nad sobą pracować. Dbamy o to, żeby nasze uczynki czynione dłońmi nie były splamione grzechem. By w głowie nie pojawiły się niepokojące myśli prowokujące nas do grzechu. Żebym naszym sercem nie zawładnęła pokusa i nie przyczyniła się do wystąpieniu przeciw Bogu. Co upadniemy – jednamy się  z Jezusem przez Spowiedź Świętą i przyjmujemy Komunię Świętą.

Ale czasem ta nasza droga oczyszczenia się staje się rygorem, ciągle narzucanymi sobie oczekiwaniami – że powinniśmy nieskazitelni, bez żadnej rysy. Chowamy nasze słabości przed Bogiem i nie chcemy ich Mu pokazać. Jest zbyt wspaniałą Osobą, by miał dotknąć się czegoś tak słabego, grzesznego, odpychającego. Czegoś co zderza się z całym brudem tego świata. Miejsca, które przyjmuje kurz i popiół ziemi, gdzie doznajemy skaleczeń od stąpania po niebezpiecznych i stromych terenach. Część ciała, do której nikt nie odważyłby się zbliżyć. Często sam jedyny próbujesz domyć swoje nogi – w zaciszu, męcząc się z tą nieczystością, która nie chce zejść. Czujesz się bezsilny wobec bezowocnych prób. Więc nie pozostaje Ci nic innego jak schować to co zranione, brudne, grzeszne – przed sobą, przed ludźmi, przed Bogiem. Wiesz z jakim obrzydzeniem Ty na to patrzysz, a co dopiero zrobili by to ludzie z Twojego otoczenia. Więc przyjmujesz to jako swój mankament.

A Jezus przed swoją śmiercią dotyka się tego i obmywa to całkowicie. Nikt inny nie jest w stanie zdobyć się na to. Jako jedyny nie czuje wstrętu. Nie odpycha Ciebie przez to. Staje naprzeciw wszystkim Twoim lękom, miażdżąc je słowami, że musi to uczynić. Bo to co robisz, sprawia, że masz czystą tylko głowę, ręce. Ale są pewne aspekty, gdzie musisz pozwolić mu się Jemu zbliżyć – bo Ty sam nie domagasz, bo tam leżą słabości, których nie akceptujesz i nie chcesz przyjąć, których nie umiesz pokochać. Przez to nie potrafisz spojrzeć na siebie tak jak Jezus i nie jesteś w stanie zrozumieć co kryje się w Jego oczach gdy patrzy na to miejsce.

Czasem pozwolenie na ten gest to droga pełna łamania oporu. Gdy Bóg coraz usilniej stara się dotknąć naszych grzechów, Ty możesz coraz mocniej się przed Nim bronić. Wtedy zgromadzi na Twoich nogach jeszcze więcej brudu i tym ciężej Ci z tym żyć, tym silniej będzie cię to przytłaczać. Aż w pewnym momencie nie wytrzymasz.

Dotarcie do tego momentu będzie zakropione drogą pełną łez, dokładania błota przez ludzi, różne sytuacje i samego siebie. Pojawią się próby otwarcia się na innych, co może kończyć się odrzuceniem, próbami zamaskowania tych niedoskonałości. Będziesz starać się z nimi żyć – unikając odsłaniania się. Coraz większy rygor, większe wycofanie się – nawet przed samym Bogiem. Zaczniesz tracić nadzieje, przestaniesz liczyć na miłość od kogokolwiek. Będziesz się źle czuć wśród innych.  Patrzenie na siebie będzie udręką, bo będziesz dostrzegać tylko ten brud zaklasyfikowany jako skaza nie do wyczyszczenia. Ona może pozbawić Cię wolności i uzależnić od myślenia o niej. Zniszczyć Cię. Złamać. Zostawić sponiewieranego, oplutego, całego we łzach i bólu. Samotnego. Póki nie przyjdzie Jezus i nie powie: „pozwól mi to obmyć”. Wtedy nie masz już siły oponować. Może nawet przestaniesz wierzyć, że jest to możliwe, że zasługujesz na miłość…

A On właśnie dzięki temu gestowi Cię uleczy. Poprzez obmycie doświadczysz Jego miłości. 

Nie zaakceptujemy siebie póki On nas nie zaakceptuje, a brak samoakceptacji nas niszczy. Nie potrafimy wyjść do ludzi, do Boga. Zamykamy się w czterech ścianach i płaczemy z bezsilności, ze zmęczenia nieustanną i bezowocną walką (prowadzoną w samotności) ze słabościami. Nie potrafimy przyjmować dobroci od innych osób, bo uważamy, że na to nie zasługujemy. Czujemy ciągły ból, strach, lęk. Nie umiemy patrzeć ludziom w twarz.

Nie dopóki nie pozwolimy się ukochać. Często poprzez długą, żmudną, wykańczającą ściężkę. Taką, która czasem potrafi pozostawić Cię otwartego ze wszystkimi tymi ranami całkowicie obnażonymi przed Tobą i przed Bogiem.

Takie wyjaśnienie tego słowa mną wstrząsnęło, przejechało po mnie z impetem walca. Zanim udało mi się przyjąć gest Jezusa minął cały jeden rok, a zanim pozwoliłam na Jego akceptację minęły lata łez, walki i samotności. Jednak dzięki temu doświadczeniu i tej drodze – nikt tego nie zachwieje i nikt nie zabierze mi tej miłości. A dzięki nakreślonemu spojrzeniu na to – jestem w stanie teraz się tym dzielić, mimo, że to parafraza. Mam nadzieję, że podobnie jak do mnie trafią do jak największej ilości ludzi – zdecydowanie są warte przekazania dalej.

Dziękuję.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *