Kiedy czytam komentarze katolików, że obecne „czystki” w Kościele są czymś korzystnym i słusznym, ponieważ „oddzielają ziarno od chwastów”, jest mi przykro. Zawsze w takim momencie mam przed oczami „Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginicie” (Łk 13, 2). Nie potrafię przejść wobec tego obojętnie. Plewy będą oddzielone dopiero w ostatnim momencie ziemskiego życia. Do tego czasu każdy ma szansę spotkać Jezusa i się z nim pojednać. To nie jest czas na podział, na segregację i wyłuskiwanie tych „dobrych” katolików.
Jestem jedną z przedstawicielek pokolenia młodych osób. Szczerze, ja nie chcę by ludzie w moim wieku odchodzili od Kościoła. Nie wiem ile osób pamięta, że to my, Ci nieliczni, którzy w Nim zostaną, za trzydzieści lat, będziemy fundamentem społeczności chrześcijańskich, my będziemy wychowywać i prowadzić innych, my będziemy przykładem. To my będziemy przekazywać wartości, które powinny być położone na solidnych fundamentach, mające źródło w bliskiej relacji z Bogiem. Pojedyncze jednostki jednak nie podołają temu zadaniu. Nie bez powodu tworzymy wspólnoty, budujemy więzi ze sobą. To wszystko nas umacnia, powoduje duchowy wzrost, a w momencie kryzysu przyciąga z powrotem do Boga.
Jakimi wartościami żyją obecnie młodzi ludzie? Co zajmuje ich czas? Jakie są ich metody by radzić sobie ze stresem, trudnościami? Czym się kierując podejmując kluczowe decyzje, które rzutują na ich „dorosłą” przyszłość? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na te pytania, bo jest to zbyt różnorodne i bogate zagadnienie, by to móc uogólnić. Mam za to doświadczenie tego, jak odbierana jest moja wiara, wartości, którymi się kieruję i sama hipoteza istnienia Boga. Na tym się skupię, ponieważ w moim życiu to dzięki Bogu coraz lepiej poznaję siebie, swoje talenty. Z Nim podejmuję kluczowe decyzję co do mojej przyszłości. To dzięki zaufaniu, że On umie prostować drogi nie boję się tego, czy nie zawiodę, czy nie zabłądze, czy postąpie słusznie, czy nie upadnę i czy nie wpadnę w jakąś studnię pełną ciemności. Wpatrując się w Jezusa staram się kochać ludzi i budować relacje, na których mi zależy, staram się nie poddawać ani nie dystansować jak występują jakieś zgrzyty lub nieporozumienia, staram się drogą rozmowy i wysłuchiwania argumentów drugiej strony znaleźć wspólną nić zrozumienia. Umocniona Jego siłą mierzę się z trudnościami, a nie uciekam od nich stosując np.: używki czy w różne zapychacze czasu.
Studiuję fizykę. Ostatnio, gdy koledze powiedziałam, że wierzę w Boga stwierdził, że na wydziale muszę być ewenementem. Przypomina to o tym, że część ludzi uważa, że religia została wymyślona wyłącznie po to, by wyjaśniać zjawiska kiedyś niezrozumiałe, niezgłębione i nieodkryte. Idąc dalej przykładają oni do postępowania Boga logikę, czyli koncept ludzki, i, dochodząc do jakiejś sprzeczności, uznają, że to obala teorię istnienia Stwórcy. Szkopuł jest w tym, że chrześcijaństwo całkowicie odstawia na bok rzeczy materialne, czyli to, co można zmierzyć, wszystkie obiekty badania fizyków, naukowców, a „zagłębia się” w serce i duszę ludzką. Biblia to jedna wielka metafora, która dopiero czytana z intencją znalezienia odpowiedzi na pytania: co jest po śmierci, dlaczego zostaliśmy powołani do życia, co jest stałe w naszym życiu, jak radzić sobie z przejaniem, dlaczego pragniemy z natury dobra, ciepła, bezpieczeństwa, skąd w nas tak skrajne emocje, dlaczego tak często zachowujemy się wbrew zdrowemu rozsądkowi, czego szukamy, czego pragniemy, ku czemu wołają nasze serca, co nas tworzy, co nas ożywia, co daje szczęście otwiera furtki rzeczy zupełnie nowych i ukrytych przed światem intelektualistów oraz racjonalistów. Psychika ludzka, osobowość, predyspozycje, talenty, indywidualizm, chęć odnalezienia się w świecie, szukanie własnej drogi życiowej, emocje, uczucia, śmierć i życie – ciężko przyłożyć uniwersalną, sensowną miarę, która pozwoli skategoryzować wszystkich ludzi na świecie i wyjaśni wszelakie pytania, które do tej pory na płaszczyźnie duchowej nie zostały wytłumaczone.
Przechodząc do aspektu społecznego – wsród moich rówieśników postawa czystości przedmałżeńskiej wywołuje obecnie głównie śmiech, ponieważ jest uważana za kompletny przeżytek. Te wielkie oczy, warte uwiecznienia, gdy ktoś informuje kogoś, że inicjacja seksualna jeszcze nie nastąpiła i o zgrozo, w najbliższym czasie nie nastąpi. Jak to możliwe, że było się miesiąc, pół roku, rok w związku i nie uprawiało się seksu? Imprezy, na których ludzie nie mają hamulców, duże ilości alkoholu pozbawiające poczucia przyzwoitości, postawy i ubiór mające kusić, a nie podkreślać urodę są chlebem powszednim. Zbliżenia tylko w jednym tańcu, tylko tej jednej nocy, tylko na chwilę. Ktoś pojawia się w twoim życiu, ale za pięć minut możesz zrezygnować z niego i zacząć podrywać kogoś innego. Stary „obiekt zainteresowania” zostaje wymazany z pamięci. „Czas kiedy korzysta się z wdzięków, młodości”. Zabawa, brak zobowiązań. Poważne związki? Budowanie relacji, w której potrzebna jest cierpliwość, zaufanie, danie coś od siebie? Wchodzenie w coś, co wymaga zaangażowania, czasu, gdzie nie wszystko jest na już, nie wszystko dostaje się natychmiast? To nie jest coś, czego większość ludzi w moim wieku szuka. Idea by, powoli i stopniowo, poznawać siebie, kłaść solidne i trwałe fundamenty pod relację, a te wyjątkowe zbliżenie, oddanie się drugiej osobie ma nastąpić dopiero po przysiędze małżeńskiej nie jest kuszącą perspektywą. To jest fakt, że dla wielu młodych osób małżeństwo jest formalnością, która niesie ze sobą wyłącznie jakieś zmiany regulowane przez prawo cywilne.
Nie mówię, że każdy z moich rówieśników ma takie podejście. W moim sercu jest jednak niepokój czy znajdzie się ktoś, kto podzieli te wartości, które tak wielu wydają się czymś kompletnie zacofanym, bezsensownym i odbierającym piękno oraz atrakcyjność związkom. Przyznam, że noszę w sobie również pewien lęk przez wyśmianiem, odrzuceniem z powodu tego, co dla mnie jest priorytetem i tego, jak ja postrzegam związek. Poznając nowych ludzi staram się być przygotowana na negatywny odbiór, ocenienie przez to, że jestem wierząca, podważenie mojego intelektu czy patrzenia przez liczne uprzedzenia, grzechy kościoła i bunt.
Inną sprawą jest już sam aspekt wiary. Gdzie szukać odpowiedzi na nasuwające się pytania odnośnie religii? Kto będzie przy mnie, gdy ja chwilowo opadnę z sił i nie będą mogła się dźwignąć z kolan? Z kim rozmawiać o wątpliwościach, niepewnościach? Kto podejmie się dyskusji, która umocni, a nie jedynie podważy sens wiary? Jak w kręgu ludzi tak negatywnie nastawionych do kościoła ewangelizować, głosić Jezusa? Skąd czerpać siły? Jak ufać, opowiadać o sobie, nie ulec pokusie przywdziewania dwóch masek – jednej by móc obcować w społeczeństwie, a drugiej, którą pokazuje się w domu, kościele lub wspólnocie?
Im więcej osób odejdzie z Kościoła, tym mniej ludzi stanie obok mnie na mojej drodze formowania wiary. Im liczniejsze grono ludzi, którzy powiedzą Bogu nie, tym mi trudniej będzie Go spotykać w swojej codzienności. Im mniejszy pogłos zdobędzie Słowo Boże, tym wierzący rzadziej będą o Nim słuchać, wychodząc z budynku kościoła. Im sporadyczniej spotykana postawa podobna do Jezusa, tym trudniej walczyć o pomnażanie miłości w sercach tych, którzy Go odrzucili. Im więcej wątpiących, tym więcej pocisków będzie celowanych w naszą relację z Bogiem i poczucie tego, że On jest.
Zdecydowanie łatwiej powiedzieć, że dobrze się dzieje, że Ci wierzący tylko „letnio” odchodzą jeśli wiara została już utwierdzona, formacja przebyta, większość poważniejszych decyzji odnośnie pracy, związków, przyjaźni podjęta. Inaczej jest z ludźmi, którzy dopiero stawiają pierwsze kroki na drodze kroczenia za Jezusem. Nie zawsze jesteśmy gotowi, że na niej występują tak liczne momenty gdy poczujemy się przytłoczeni ciężarem krzyża, gdy trudno będzie doczekać się ponownego zmartwychwstania po ukrzyżowaniu, gdy kolejny raz się zwątpi w chwili wstępowania Jezusa do nieba, gdy znowu ciężko bedzie wyjść z tego wieczernika z powodu noszonego w sobie strachu i lęku. Jesteśmy tylko ludźmi, dlatego potrzebujemy mieć oparcie w postawie wiary innych. Za trzydzieści lat będę jedną z tym, którzy te wartości mają przekazywać swoim dzieciom i wnukom. Boję się tego, ile osób podejmie się tego razem ze mną, ponieważ jest nas coraz mniej.
Boli mnie również to, że chrześcijanie sami się dzielą. Nieustanne starcia pomiędzy lewicowym i konserwatywnym podejściem społeczności katolickiej do doktryny, sposobu wychodzenia do innych i traktowania odmiennych postawy ludzi, słów, którymi mamy mówić o Bogu. Często jest w tym brak rozwiązań, brak konsensusu, brak dialogu, zbyt rzadkie skupianie się na Tym, który jest dawcą życia, zapominanie, że On mieszka w sercu każdego z nas, nieuwzględnianie tego, że wiara każdego z nas jest przez Boga inaczej kształtowana. Niepatrzenie na drugiego człowieka przez pryzmat Jego doświadczeń i przeżyć, a własnych przekonań i utartych ścieżek. Jak to możliwe, że jest tyle złośliwości, tyle gniewu, tyle pychy w naszych sercach, gdy tak często pouczamy, podważamy, wytykamy błędy? W końcu chcemy głosić Boga, którego miłość ogarnia każdego, łączy, a nie dzieli, jednak zamiast tego nieopatrznie budujemy między sobą mury nie do przeskoczenia.
Jako młoda osoba mogę powiedzieć, że jestem zagubiona. W obecnych perypetiach politycznych, upadku pewnych wartości, słabych i lichych relacjach, samotności w tym, że wierzę, a tak wielu nie. Nie chcę siedzieć ze strachu w wieczerniku. Nie chcę zamykać się na innych. Wolę wyjść do ludzi, jednak nie będę potrafiła zrobić tego sama.