Last updated on 3 listopada 2020
A skoro weszły, nie znalazły ciała Pana Jezusa. Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężczyzn w lśniących szatach. Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: „Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał”.
Łk 24, 4-6a
W Biblii wielokrotnie zachwyca mnie motyw dualnej natury ludzkiej. Każdej jednej rzeczy, która buduje człowieka można wskazać obiekt całkowicie przeciwstawny, ale także przyczyniający do faktu bycia konkretną osobą. Te przeciwności nie wykluczają się, a dopełniają. Ten fenomen fascynuje. Bez przyjęcia tego, że jedno bez drugiego nie ma prawa istnieć nie zrozumie się głębi miłości objawionej na krzyżu. Nie dostrzeże się aspektu, że to przez cierpienie właśnie najpełniej, najdoskonalej i najpiękniej doświadcza się miłosierdzia i przebaczenia. By mogło istnieć dobro, konieczne w ogólnym rozrachunku także jest zło. Im głębsza jest ciemność tym ten mały, ledwie tlący się płomyk silniej zaprasza do wyjścia z mroku i tym jaśniejszy, pełniejszy nadziei się wydaje.
Tym mocniej przyciąga.
Jesteśmy wojownikami, którzy nieustannie, mimo licznych słabości, walczą. Bo nic nie jest nam dane od razu. Nie ma takiego Bożego działania, które przeprowadzi nas za rączkę przez każdy etap życia, chroniąc przed najmniejszym oddechem grzechu na naszym karku. Zostaliśmy stworzeni jako osoby o niesamowitej sile charakteru. Jest to podstawowym wyposażeniem by nie uciec od codzienności, w którą są wplecone liczne podłamiania, upadki, smutki, przygaszenia i chwilowe niemoce. Pomimo negatywnych emocji, doświadczeń codziennie mamy siłę by wziąć te pierwsze, po przebudzeniu, świadome wdechy, podjąć decyzję o otwarciu oczu i wstać,. Nie można zdezerterować otrzymując zaproszeniem, by (jakoś) przeżyć ten dzień.
Naszą codzienność budują liczne obowiązki, pewne powinności, które trzeba wypełnić. Nie rozpłaczemy się przed przełożonym w pracy z powodu zadania, które nas przerasta. Nie poskarżymy się na nieprzychylne osoby w zespole, przez które ciężej się pracuje. Nie wyżalimy się na nieudane próby rozwiązania jakiegoś problemu, który został wpleciony w nasz zakres zadań. Nie wymówimy się złym humorem, kiedy wolimy zostać w łóżku i nie wychodzić do ludzi. Nie olejemy nauki ani projektów, zadań domowych czy sprawozdań, które trzeba oddać i zaliczyć. Nie możemy przeskoczyć nad egzaminami, które musimy zdać. Nie powiemy osobom, które są dla nas ważne, że dzisiaj jesteśmy zwolnieni z miłości, przyjaźni, pomagania tym, którzy nas potrzebują. Nie odmówimy rozmowy, nie zrzucimy odpowiedzialności za tych, na którym nam zależy, na innych. Nie ma drogi ucieczki od tego. Codziennie trzeba szukać rozwiązań, analizować, podejmować działania mające rozwiązać napotkane problemy, szukać drogi, jak obejśc przeszkodę i budować sobie chęć, by przystawać na kompromisy, które mają na uwadze nie tylko własne dobro.
Działamy jak wytrenowani sportowcy. Często w bólu, zmęczeniu i na ostatkach kończymy „treningi”. Zdarza nam się wstawać z myślą „nie chce mi się”, ale jednak nie pozwalamy sobie ulec słabościom. Jesteśmy świadomi, że inaczej nigdy nie zrobimy tych koniecznych, do dalszej drogi czy wędrówki, kroków. Nie ma możliwości wykreślania ze swoich terminarzy konkretnych dni, pod pretekstem chęci odcięcia się na chwilę od swojej codzienności. W naszym życiu jest też oczywiście czas na regeneracje. Mogą zdarzyć się kontuzje, które na pewien moment wykluczą nas z gry. Czasem trzeba zmienić dyscyplinę, przejść z trybu zawodowca na amatora, potrafić rzucić aktualny tryb pracy i odejść na emeryturę, znajdując nowe zajęcia, które w podobnym stopniu pochłoną uwagę i codzienność. Jednak wszystko wiąże się z codzienną pracą i pewnym trybem, który jest na nas narzucony.
Wielokrotnie doświadczałam takich momentów kiedy, idąc na trening, zaciskałam zęby, bo byłam zmęczona, zestresowana czy smutna. Na boisku zostawiałam serce, pot, czas, czasem krew. Przychodziłam z masą siniaków, ponadrywanych mięśni, powybijanych palcy i ogromem myśli jak wiele pracy jeszcze przede mną. Jednocześnie to było coś, co kochałam całą sobą i oddawałam się temu w stu procentach. Robiłam to głównie dla siebie. Nawał pracy do odbębnienia, masa ćwiczeń do wykonania, niezliczona liczba powtórzeń dawała siłę, moc i spełnienie.
Dużo rzeczy odkąd zeszłam ze szczebla regularnych treningów zmieniło się w moim postrzeganiu codzienności. Najważniejszą zmianą było pokochanie nie części życia, a całość. Bez żadnych wyjątków. Trening przeniósł się na płaszczyznę relacji z Bogiem, ludźmi i ze sobą. Codziennie staję w szranki z obowiązkami i zadaniami, staram się stawiać opór złu, braku miłości i swoim słabościom. Dodatkowo każdego dnia podejmuję decyzję o szukaniu tych okruchów chleba Jego obecności, która przejawia się na tak wielu płaszczyznach, że nie ma doby bez spotkania Go. Czasem te wspólne chwile są wytchnieniem, regeneracją, nabraniem sił i nakarmieniem serca wszystkim, czego potrzebuje. Ale też widzę coraz wyraźniej i coraz częściej doświadczam tego, że rozmowa z Nim nie zawsze jest człowiekowi na rękę. Dlaczego?
Bo w całej tej „bezradności”, momentach gdy padamy na twarz przed Jego obliczem słyszymy „nie ma Go tutaj, zmartwychwstał!”. Jest to zaproszenie by postawić krok do przodu, podnieść głowę, szukać w sobie sił by dalej walczyć, prosić o determinację, by wstać z kolan i zmierzyć się ze wszystkim, co przed nami. Bez działania, bez szukania i bez walki nie będzie zmartwychwstania.