Last updated on 19 października 2020
Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome. Dlatego wszystko, co powiedzieliście w mroku, w świetle będzie słyszane, a co w izbie szeptaliście do ucha, głoszone będzie na dachach
Łk 12, 2-3
Wydaje nam się, że staliśmy się mistrzami w sztuce kamuflażu uczuć, udawania radości i wesołości, niepokazywaniu, że jest nie w porządku. Umiemy tak chować rany i kurczyć się, że mimo bólu, potrafimy wpasować się w grupy ludzi, które takich skaleczeń widzieć nie chcą. Człowiek boi się stawać twarzą w twarz z perspektywą podziurawionych serc innych, bo nie zna lekarstwa na te dolegliwości, nie wie jak zatamować krwotok, gdzie szukać środków uśmierzających ból, jak skutecznie zaaplikować zastrzyk znieczulający. Przez to wszystko jesteśmy zmuszeni, by lizać w samotności własne rany, a wychodząc do ludzi odciągać uwagę od grymasów bólu, gdy obrażenia zaczynają dokuczać. Czasem próbujemy odkrywać prawdę o nas samych przed kimś i spotykamy się z odrzuceniem, zostawieniem, nieudanymi próbami zmierzenia się z tym, a później rezygnacją i poddaniem się. Więc kształcimy się w fachu ukrywania tego, by nigdy nie wychodziło to na jaw. W końcu to wyłącznie nasza sprawa.
Niestety to wszystko i tak wychodzi na wierzch jeśli tylko wejdziemy w światło. Kiedy próbujemy dzielić się miłością, ofiarowywać ją komuś czy otrzymywać od kogoś, uwidoczniamy też stan naszego ducha. Ta latarnia, z którą utożsamiamy próbę dotknięcia faktu kochania, to jednocześnie bezwzględne odsłonienie wszystkich ran, grzechów, słabości. Bo to, w jakich miejscach ta próba się nie powiedzie, to wskazówka skąd uchodzi z nas życie.
Miłość, jako światło odsłania tę ciemność, w której żyjemy. Do której uciekamy by wszystko to, co pcha nas ku śmierci duchowej.
Czasem można spotkać się z koncepcją, że ktoś daje siebie, ale nie przyjmuje dobra od innych. Mówi, że nie potrafi, że nie chce, nie zasługuje. Ale Jezus obmywając stopy apostołom podkreśla, że miłości nie można tylko dawać. To jest towar wymienny, płynący od każdego i do każdego. Bóg wlewając w nasze serca swoje miłosierdzie, chce byśmy to pomnażali między sobą. O ile łatwiej jest pomnażać, jeśli oprócz podarunku otrzymywanego bezpośrednio od Boga, dostajemy ekstra pakieciki, adresowane od Niego do nas, dostarczane przez innych. O ile bogatsi, w te cudowne lekarstwo na wszystkie rany, jesteśmy kiedy pozwalamy sobie na gest obmycia nóg nie tylko przez Najwyższego, ale też przez ludzi. Nie wiem na ile słuszne jest także tutaj nawiązanie do Jezusa, który nie tylko jako Syn Stwórcy był posłany do ludzi, pokazując aspekt duchowy naszego jestestwa, ale też na drodze cielesnej, przybierając postać człowieka. Ale warte uwagi jest to, że mógł od przyjść w takiej formie jaka nastąpiła po zmartwychwstaniu. Jednak Boski plan uwzględnił drogę ziemskiego życia, wplecione jest w nie ukrzyżowanie i śmierć. Bóg nie zrezygnował z doświadczenia płynącego z bycia istotą ludzką, dając nam siebie jako człowiek.
W świetle miłości pokazuje się cała prawda o nas samych. Czy jej pragniemy? Czy potrafimy ją pomnażać? Czy chcemy ją ofiarowywać? Czy przełamujemy bariery słabości? Czy przebaczamy? Czy potrafimy wyjść do ludzi do jasności, a nie mówić do nich z cienia? To wszystko zdziera z nas wszystkie maski, którymi próbujemy zakryć miejsca niepotrafiące kochać.
Test i weryfikacja. Spróbuj dotknąć się Jego miłosierdzia, a dowiesz się wszystkiego o swoim duchu.